Za dwa tygodnie na londyńskich kortach All England Tennis and Croquet Club wystartuje legendarny Wimbledon. W tym roku to turniej z wielu względów wyjątkowy. Główny powód jest oczywisty – federacje WTA i ATP zapowiedziały, że nie będą go wliczać do swoich rankingów!
A zatem jeden z czterech Wielkich Szlemów i najstarszy tenisowy turniej świata zarazem będzie de facto turniejem towarzyskim. Oczywiście, to uproszczenie, bo jak na turniej towarzyski pula nagród jest oszałamiająca. Organizatorzy rozbijają bank i oferują jeszcze więcej niż rok temu – łączna kwota nagród przekroczy 40 mln funtów, co jest rekordem w światowym tenisie. I nie miejmy wątpliwości – ma to być pewnego rodzaju rekompensata dla tenisistów za brak punktów do rankingu.
O co chodzi z tymi punktami? Wimbledon już dawno zapowiedział, że w tym roku nie wezmą w nim udziału sportowcy z Rosji i Białorusi. Powód? Oczywisty i nie ma tu specjalnie sensu rozwodzić się nad całą sprawą. Znamy różne przykłady sekowania sportowców z Rosji i Białorusi. Znamy też niechlubne przykłady udawania, że nic się nie dzieje. Niestety, tenisowe federacje przyjęły właśnie ten drugi model zachowania. Pozdejmowanie flag Rosji i Białorusi w rankingach to zwyczajnie śmieszne sankcje. Działania pozorne. Niby sprzeciwiamy się wojnie, ale sportowcy nie są niczemu winni i nie wolno ich karać zakazem udziału.
A zatem na linii Wimbledon – WTA i ATP doszło do otwartego konfliktu. Brytyjczycy, jak to mają w swoim zwyczaju, postawili na swoim i wykluczyli zawodników i zawodniczki z Rosji i Białorusi. W ramach rewanżu federacje postanowiły nie przyznawać punktów za udział w turnieju. Oznacza to, że niebawem z rankingu znikną punkty za zeszłoroczny Wimbledon, a nowe się nie pojawią. Przyniesie to wiele istotnych zmian w czołówce. Ot, choćby Novak Djoković spadnie na 7. miejsce! Dużo straci także Hubert Hurkacz, ubiegłoroczny półfinalista oraz jego pogromca – finalista – Matteo Berrettini. Wśród pań sytuacja jest nieco inna – Ashleigh Barty i tak już nie gra w tenisa, a przewaga Igi Świątek jest tak gigantyczna, że w sumie nie ma o czym mówić.
Ponoć trwają jeszcze zakulisowe dyskusje i negocjacje władz Wimbledonu, ATP i WTA. Pojawiły się plotki o kompromisie z WTA, na mocy którego zawodniczki miałyby dostać punkty do rankingu, ale tylko w połowie – turniej miałby więc rangę 1000, a nie jak każdy Wielki Szlem 2000. Niczego oficjalnie jednak nie wiadomo i na ten moment ci, którzy przyjadą do Londynu, zagrają bez punktów, ale za to o naprawdę imponujące kwoty pieniężne.
A przyjadą praktycznie wszyscy, którzy będą mogli. Co nie zmienia faktu, że lista nieobecnych jest długa. Nie zobaczymy wspomnianych graczy z Rosji i Białorusi. Wśród najistotniejszych nazwisk mówimy o Danile Miedwiediewie, Andrieju Rublowie, Karenie Chaczanowie oraz wśród pań Arynie Sabalence, Darii Kasatkinie czy Wiktorii Azarence. Nie zagrają kontuzjowani lub wracający do zdrowia Roger Federer, Alexander Zverev czy siostry Williams. Pod znakiem zapytania stoi udział Emmy Raducanu oraz dwóch Hiszpanów – Carlosa Alcaraza i przede wszystkim Rafy Nadala. Zwycięzca tegorocznego Austrialian Open i French Open zapowiadał jeszcze niedawno, że prawdopodobnie odpuści sobie dalszą część sezonu. Jego wypowiedzi brzmiały dramatycznie, jakby zapowiadał zbliżający się koniec kariery. Jednak dziś ze źródeł zbliżonych do zawodnika z Majorki można usłyszeć, że w Londynie się pojawi i rzuci rękawicę faworytowi – zwycięzcy trzech ostatnich edycji, Novakowi Djokoviciowi. Oby, bo właśnie takich rywalizacji potrzebuje turniej.
Wśród pań faworytką będzie na pewno nasza Iga Świątek. Co ciekawe, zarówno ona, jak i Novak, przystąpią do Wimbledonu bez jakiegokolwiek trawiastego przetarcia. Oboje zrezygnowali z udziału we wszystkich poprzedzających Wimbledon turniejach, stawiając na odpoczynek. Czy ta strategia okaże się właściwa? I czy na ostatniej prostej dojdzie do przełomu w rozmowach organizatorów turnieju z władzami światowych organizacji?