Zazwyczaj mecze Lecha z Legią w stolicy Wielkopolski wywołują gigantyczne emocje. Tak powinno być również w przypadku spotkania w 32. kolejce. Jednak temperatura, mimo walki o najwyższe pozycje w lidze, znacznie spadła. I to po obu stronach. Trudno się dziwić, skoro tydzień w tydzień jedni i drudzy zawodzą, a w ostatni weekend po prostu się skompromitowali przegrywając z dużo niżej notowanymi drużynami. Czy nadal można mówić o hicie? Zdecydowanie tak. Tym bardziej o jeszcze większym ciężarze gatunkowym niż dotychczas.
Kontrola, kontrola i 0:3
Słowo “kontrola” to jedno z ulubionych w słowniku Goncalo Feio. Drużyny Portugalczyka faktycznie potrafią kontrolować przebieg gry. Tyle że nie zawsze udaje im się kontrolować… wynik. W miniony weekend Legia skompromitowała się przed własnymi kibicami. 0:3 z Radomiakiem musiało boleć podwójnie. Przed chwilą drużyna Macieja Kędziorka przegrała trzy kolejne mecze, w których straciła 11 goli, a w dwóch przypadkach rywalami były ekipy ze strefy spadkowej. Tymczasem na Łazienkowskiej poszło zaskakująco dobrze. Oczywiście ogromny wpływ na wszystko miała szybka – i zasłużona! – czerwona kartka dla Bartosza Kapustki. Grać od 6. minuty 10 na 11 jest niezwykle trudno i długo Legii udawało się zostać “na zero”. Jednak trzy akcje w drugiej połowie sprawiły, że już tak miło nie było. Zwłaszcza kontra na 2:0, w której cudownym podaniem popisał się Bruno Jordao do Vagnera musiała zrobić wrażenie na obserwatorach. Na koniec jednak do wywiadu wychodzi Paweł Wszołek, który w dość osobliwy sposób opowiedział o meczu przed kamerami CANAL+.
Pomijając, jak mecz wyglądał, to jednak 0:3 nie służy do opowiadania takich rzeczy. Zwłaszcza, gdy gra się u siebie z Radomiakiem i zwłaszcza – a raczej przede wszystkim – będąc Legią Warszawa. Brak wyczucia miejsca, czasu i okoliczności to niewątpliwie zdecydowanie jedna z głównych cech – albo wad – piłkarzy, którzy lubują się w zaciemnianiu rzeczywistości. Ta dla stołecznej ekipy nadal jest trudna. W tym momencie legioniści są na szóstym miejscu, czyli aż trzy lokaty za strefą europejskich pucharów. Z drugiej strony to ledwie dwa punkty do trzeciego Lecha, z którym właśnie się spotkają. Z jednej strony blisko, z drugiej za kadencji Goncalo Feio odnieśli tylko jedną wygraną – 3:1 w Mielcu – a także dwa remisy i porażkę. Dodatkowo strzelili cztery gole, z których połowa to… rzuty karne właśnie w Mielcu. Chyba najlepiej to oddaje obecną dyspozycje i rzeczywistość dla warszawian.
Pożar w Legii: Josue odchodzi!
Coraz bliżej końca sezonu, więc z polskich klubów dochodzą kluczowe informacje o przyszłości trenerów i zawodników. Raków oficjalnie ogłosił, że Dawid Szwarga nie będzie ich trenerem w sezonie 2024/2025. Legia nie poinformowała o odejściu Josue, ale zrobiły to za nią media. Portugalczyk według wszelkich znaków na niebie i ziemi opuści stolicę po trzech sezonach bez… mistrzostwa. Aż trudno w to uwierzyć, ale najlepszy piłkarz Ekstraklasy w ostatnim czasie wyjedzie bez złotego medalu. Jeśli można mieć jakieś zarzuty do Josue, to właśnie takie, że nie był w stanie poprowadzić swojej ekipy do mistrzowskiego tytułu. Oczywiście nie on jeden jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Legia rezygnuje zatem z najlepszego swojego piłkarza, ale jednocześnie uwolni w budżecie płacowym ogromne środki, które być może zostaną lepiej skonsumowane w przyszłości. Pojawia się jednak kłopot i obawa: kto będzie liderem drużyny? Od dłuższego czasu Legia “wisiała” na Josue. Charakter to jedno, ale gra Portugalczyka pozwoliła w tym sezonie awansować do wiosennych meczów Ligi Konferencji i nadal utrzymywać się w czołówce. Po odejściu Bartosza Slisza i Ernesta Muciego zbyt duża jest jednak przepaść pomiędzy nim a resztą drużyny. Często do jego poziomu dojeżdża/ł Paweł Wszołek, lecz reszta prezentuje raczej możliwości drużyn środka tabeli, aniżeli Legii Warszawa, która chce się bić o mistrzostwo.
Przebudowa drużyny będzie nieunikniona. Z drużyny odejdą dwa niewypały transferowe – Gil Dias oraz Qendrim Zyba. Propozycje nowych kontraktów dostali doświadczeni Yuri Ribeiro, Artur Jędrzejczyk oraz Tomas Pekhart. We wszystkich przypadkach mowa jednak o obniżkach finansowych. Dwaj ostatni mogą liczyć jedynie na prolongatę o 12 miesięcy ze względu na zaawansowany wiek. W innej sytuacji są negocjacje z Filipem Rejczykiem. Pomocnik z rocznika 2006 nadal głównie siedzi na ławce, a chętnych na jego usługi nie brakuje. Sytuacja nieco zmieniła się po przyjściu Goncalo Feio, który mocniej zainteresował się losem młodych, choćby pod względem treningowym. Czy to pozwoli przekonać utalentowanego zawodnika do pozostania? Nawet, jeśli tak, to zapewne z agentem będą chcieli wymóc na klubie i trenerze realną szansę na grę.
Ruch rozdaje karty
Może i Ruch Chorzów spadnie do I ligi, ale będzie mógł powiedzieć, że mocno namieszał w rywalizacji o mistrzostwo Polski. Legia była jednym z nielicznych klubów czołówki, który pokonał Niebieskich – 1:0 na Śląskim. Beniaminek jednak zremisował w Częstochowie, Białymstoku, a ostatnio pokonał dwie ekipy z ligowego podium! Najpierw minimalnie wygrał 3:2 we Wrocławiu, a teraz 2:1 z Lechem! Kolejorz po raz kolejny nie może się rozpędzić wiosną. Zaczął przecież świetnie od dwóch zwycięstw, po których nawet bezbramkowy remis ze Śląskiem nie był tragedią, chociaż… gdyby wtedy Lech wygrał, zostałby liderem. Potem jednak grał totalnie w kratkę w lidze.
0:4 w Częstochowie
0:0 w Zabrzu
2:0 z Wartą
0:0 w Mielcu
1:0 z Pogonią
1:2 w Krakowie z Puszczą (!)
3:2 w Łodzi z ŁKS-em
0:0 z Cracovią
1:2 w Chorzowie
Cały czas rollercoaster. Kilka wygranych było, ale też trzeba do nich dodać trzy grosze. Z Pogonią do przerwy powinno być przynajmniej 0:2, a skończyło się dość szczęśliwym jednobramkowym zwycięstwem. Z kolei w Łodzi Filip Marchwiński uratował wygraną w doliczonym czasie gry, po wcześniejszej utracie prowadzenia z 2:0 na 2:2.
Kłopotem dla Kolejorza jest nadal ofensywa. 12 meczów ligowych wiosną i 12 strzelonych goli to wynik absolutnie kompromitujący dla drużyny teoretycznie walczącej o mistrzowski tytuł. Plusem jest to, że Mikael Ishak wrócił po kontuzji w naprawdę dobrej dyspozycji. Strzelał po golu w czterech z pięciu ostatnich gier!
Nowy trener na horyzoncie
Jeszcze przed chwilą w Lechu Poznań zarzekali się, że Mariusz Rumak zostanie przy Bułgarskiej na dłużej. Wszystko ku uciesze… kibiców innych klubów. Od dawna widać, że powierzenie misji ratunkowej Rumakowi to było czyste samobójstwo ze strony włodarzy Kolejorza. Finalnie jednak kibice Lecha mogą odliczać dni, które pozostały dla Rumaka w klubie. Podobnie, jak w przypadku Szwargi w Rakowie, prawdopodobnie mowa o trzech ostatnich spotkaniach. Jak podał portal Meczyki nowym szkoleniowcem poznaniaków ma być Duńczyk Niels Frederiksen. 53-latek swego czasu łączył pracę trenerską z posadą w… banku. W swoim CV ma dotychczas takie kluby jak Lyngby, Esbjer oraz Brondby, a także młodzieżową kadrę Danii, z którą był na dużym turnieju. Wydaje się jednak, że właśnie praca w Brondby powinna być dużym ułatwieniem i przygotowaniem przed przed przyjazdem do Poznania. Dlaczego? W jednym z największych duńskich klubów presja jest równie duża, co w stolicy Wielkopolski. Pomoże to w zrozumieniu, gdzie się znalazł.
Ciekawostka. Niels Frederiksen, nowy trener Lecha, kiedyś w ten sposób zachęcał Broendby do atakowania. Jak później tłumaczył, zrobił to, by nie został zagłuszony przez 8 tys. fanów.
Ciekawe, czy sięgnie po podobne metody przy 25-35 tys. Liga zyskałaby kolorytu 🙂 pic.twitter.com/lZEaOoCuuk
— Przemek Langier (@plangier) May 8, 2024
Po social mediach już lata słynny obrazek z jego pracy właśnie w klubie spod Kopenhagi. Brondby grało z Midtjylland i wygrało tamto spotkanie 3:1. Fredriksen wsławił się trzymaniem w rękach tabliczki, na której nakazał dalej atakować swoim piłkarzom. Zrobił tak przez tumult na stadionie, przez który jego piłkarze mieli nie słyszeć komunikatów trenera. Dość osobliwy sposób, ale okazał się być skuteczny. Wydaje się, że w Poznaniu może się przydać, zwłaszcza podczas takich meczów, jak z Legią, którym zazwyczaj towarzyszy wysoka frekwencja i bardzo głośny doping z obu stron.
***
Początek niedzielnego meczu o godzinie 17:30.